Grudzień
2014 Wspomnienia z Brukseli
Dobra
stworzyłam bloga, to może już tu coś wrzucę, dopóki nie opowiem
czegoś z Austrii :)
Pociąg
opóźniony już w Gliwicach
Wszystko
zaczęło się od Krakowa, Marta specjalnie dla mnie zleserowała z
wykładów i pokazała mi Akademię Górniczo-Hutniczą, która nie rzuciła mnie na
kolana, tradycyjnie powłóczyłyśmy się po rynku. Musiałam kupić
kartki, jestem z gatunku tych osób, które kochają je dostawać i
wysyłać. Mimo szczerych chęci, by położyć się wcześniej nie
bardzo nam to wyszło, także zaspane o 4:15 wymaszerowałyśmy na
busa.
Krakowska
choinka
To
był mój pierwszy lot w życiu, przekonałam się, że nic w życiu
nie jest proste. Chciałam nadać plecak, bo miałam tam jakieś
nieprzepisowe wody czy cuś, więc grzecznie zapytałam o to Panią w
informacji. Nie ufajcie tym kobietom! Pokazała mi drogę na drugie
piętro i kazała ustawić się w kolejce. Każdy podróżujący już
wie, co się potem wydarzyło, dostałam burę za dwa bagaże, więc
wcisnęłam torebkę do plecaka. Musiałam najeść się wstydu
podczas przegrzebania kosmetyczki, wyrzucenia kilku płynów i
krótkiego zablokowania bramki. Od czego tam jest informacja?! Jak
już udowodniłam, że nie zamierzam nikogo skrzywdzić, usiadłam
sobie na ławeczce, gdzie poznałam Panią, która leciała do Aten.
Podniosła mnie trochę na duchu, bo podczas jej pierwszej odprawy
wywalili jej całą kosmetyczkę. Rzecz, której nie rozumiem to
napchane bramki, ja sobie rozmawiam, a tam tłumy, zaczęłam się
niepokoić, że może ktoś zajmie moje miejsce, albo może jest
mniej biletów niż miejsc. To chyba jakaś niepisana zasada. Co do
lotu to uwielbiam latać! Udało mi się zarezerwować miejsce przy
oknie, więc nacykałam fotek, zwiedziłam toaletę, przy okazji
waląc sąsiadce w głowę łokciem. Cóż, ja to ja ;) Niestety,
zasnęłam i przegapiłam pierwszy samolotowy posiłek!


Przesiadkę
miałam w Monachium, znajomi wiedzą, że kibicuję Dortmundowi, więc
moje odczucia do tego miasta są negatywne, mimo, że nigdy tam nie
byłam. Na szczęście żaden piłkarz się tam nie zjawił, ale
zauważyłam jakąś grubą rybę w garniturze UEFA. Do dziś nie
wiem co się ze mną stało, że nie zapytałam kim jest. Drugi lot –
kolejne wpadki, pomyliłam miejsca, ale stewardessa kazała mi się
już nie ruszać. Turbulencje, hmmmm... stewardessa wygląda
niewesoło, trzęsiemy się jak galareta, ta kolejka górska już nie
jest przyjemna, a takie pudełko leci w dół bardzo szybko, nie myśl
o fizyce... Brukselskie lotnisko bardzo ładne, chodziłam za
strzałkami w kółko przez dziesięć minut, prawie wpakowałam się
do bramki odpraw.

Do
mojego pociągu trafiłam z drobną pomocą, wysiadłam nawet na
swojej stacji! Nie umiałam znaleźć nazw ulic, więc stwierdziłam,
że idę przed siebie, na coś w końcu trafię. Trafiłam. Na wielką
katedrę. Krążę sobie dookoła, a tu banda policjantów mnie
obskakuje, że nie mogę iść dalej, mam się oddalić. Hola, hola
Panowie, jak już mnie nie wpuszczacie to powiedzcie, w którą
stronę mam znaleźć Atomium. Wszyscy zarechotali mówiąc, że to
nie ta część miasta. Zdezorientowana się oddaliłam. Poszukałam
jakiejś miejskiej mapy, okazało się, że jestem dokładnie tam
gdzie myślę, ale kropka na mojej mapie oznaczona Atomium, to nie
Atomium, a jakaś linia autobusowa. Cóż... Przynajmniej wiedziałam
gdzie jestem. Trafiłam znów na tajemniczą katedrę, ale od frontu.
Tłumy ludzi, policja, jakaś gwardia. Myślę sobie – ślub, a tu
na zawołanie marsz pogrzebowy i karawan z trumną. Pytam jakiegoś
człowieczka o co chodzi, okazało się że to Belgijska królowa.
Brawo Michaśka, prawie się wpakowałaś na pogrzeb wielkiej
osobistości. Informator z Polski (mama) doniósł mi potem, że
tydzień trwała żałoba. Przede mną nagrywał się jakiś wywiad,
ale kamerzysta był zniesmaczony moją osobą, więc przeniósł
dziennikarza w inne miejsce. Też jakaś sława, bo ludzie sobie z
nim selfie strzelali. Tak, tak, nie dość, że wbiłabym do
kościoła, to jeszcze psuję Belgijskie wywiady.

W
hotelu włączyłam tv i oglądałam wywiady, nie popsute moją
facjatą. Wybrałam się na spacer, wychodząc z hotelu zaczęła się
ulewa, a ja nie zabrałam sobie parasola. Znalazłam jakieś miejsce
gdzie sprzedawali belgijskie frytki, bo przecież MUSZĘ ich
spróbować. Przestało padać, wyszłam ze środka – zaczęło. W
szczycie mojej rozrzutności, kupiłam sobie parasol i oczywiście
mnóstwo kartek. Przespacerowałam się na rynek, w miliony uliczek,
pod jakąś ogromną bibliotekę, pałace. Szopka świąteczna miała
owieczki, ale nie do dotykania :( Na rynku trafiłyśmy (zgarnęłam
już moją ciocię, do której leciałam) na pokaz świateł, w
połączeniu z muzyką daje to niesamowity efekt. Następnie
szukałyśmy miejsca, by coś zjeść. Natrafiłyśmy na restaurację
w klimacie starych pociągów. W środku nie było nikogo oprócz 5
czy 6 kelnerów, którzy znudzeniu tańczyli, podśpiewywali. Toalety
mieli w jakichś kamiennych podziemiach. Potem przespacerowałyśmy
kilka jarmarków. Mają tam kozackie karuzele, nie jakieś koniki,
wróżki, motylki. Tam była rakieta, struś, kameleon, metalowe
stwory, zombie wychodzący z ziemi! Sama bym się na taką wpakowała,
gdyby nie rozmiar krzesełka. Zaraz przy kościele stało igloo,
przykładało się rękę do panelu (zabierali mi energię!),a
następnie biegło na środek, z góry leciał sztuczny śnieg i
strzelali nam fotkę. Fajna pamiątka i świetna reklama. Na kościele
puścili pokaz świateł, o śniegowej wróżce. Pięknie wyglądają
te świetlane pokazy, które uskuteczniają w wielu miejscach.
Wpakowałyśmy się na koło młyńskie, Pan, który je obsługiwał
okazał się Polakiem, a następnie do wnętrze potwora. Chodziło
się w jego wnętrznościach. Jak wiadomo boję się wszystkiego,
więc można sobie wyobrazić jak głośno się darłam, gdy z
jakiegoś zaułku wyszedł na mnie goryl. Był zachwycony moją
reakcją, więc zaskakiwał mnie w kilku miejscach. Gdy wyszłyśmy
otworem, którym zazwyczaj wszystko się z potwora wydostaje,
widziałam uhahanego Pana z obsługi, który słuchał moich
wrzasków, ale pomóc to nie raczył.
 |
|
Drugiego
dnia pogoda się polepszyła, więc mnóstwo grajków wyszło na
ulicę. Kopia Boba Marleya, beatboxerzy, wieczorem też facet z
głosem idealnym do piosenek Stinga. Pojechałyśmy do Atomium. Ważne
do zapamiętania: wrzucanie fotek z Atomium jest nielegalne, tak jak
nocnej wieży Eiffla. Udało nam się wjechać na najwyższy poziom i
zobaczyć panoramę Brukseli. Potem schodziliśmy do innych atomów,
w jednym znajdowała się pomarańczowa wystawa (wiedzieli, że
będę!) jakichś retro rzeczy, bodajże z lat 80, w innych
historyczne ekspozycje. W jednym miejscu były takie atomy do spania,
można zorganizować wycieczkę ze szkoły i tam spać!!!! Można
sobie też któryś atom wynająć, polecam, jak ktoś się skusi to
czekam na zaproszenie.
 |
Pomarańczowa
wystawa
|
 |
Gdańsk
|
Potem
przeszłyśmy park miniatur. W każdym kraju można było puścić
hymn, czasem zdarzały się jakieś gry. Brałyśmy udział w wyścigu
rowerowym kręcąc korbką. Co do Polski to się średnio postarali,
bo rynek w Gdańsku, nawet dla mnie jest mało charakterystycznym
miejscem. Wróciłyśmy do miasta i weszłyśmy do każdego sklepu
czekoladowego. W jednym można się było hojnie częstować, kupili
mnie i zrobiłam tam zakupy :D W porze obiadu stwierdziłam, że raz
się żyje i zamówiłam małże. Przeżyłam, szaleństwa w ich
smaku nie odnajduję. Ukradłam ciotce ślimaka, smakował jak
grzybek i chyba bardziej przypadł mi do gustu.
Wybrałyśmy
się na angielską mszę, ludzi było mało. Za to po mszy można
było udać się na pączki i kawę i porozmawiać z księdzem,
bardzo fajna inicjatywa. Potem poszłyśmy zabukować sobie miejsce w
fabryce czekolady, w międzyczasie drugi raz przeszłyśmy koło
sikającego chłopca. Kręcili tam jakieś reality show, bo stał tam
facet w cielistych slipkach. Nie rozumiem fenomenu tego dzieciaka,
wszędzie można kupić posążki, figurki z czekolady, właśnie z
sikającym chłopcem. Figurka jest mała, nie robi jakiegoś
większego wrażenia, a nawet w ratuszu jest specjalna sala na jego
ubranka. Swoją drogą, to nie wiem kiedy go ubierają, jeżeli w
zimie stoi golutki.

Byłyśmy
pod pałacem sprawiedliwości (chyba :D), który jest ogromny. Stoi
na wzniesieniu, więc z tarasu widać panoramę. Dostrzegłyśmy
ogromną Bazylikę, po drugiej stronie miasta, więc postanowiłyśmy
tam pojechać. W metrze znów nic się nie wydarzyło, chyba
wyczerpałam limit. Bazylika świętej Katarzyny jest ogromna,
prowadzi do niej park, a sama stoi na wzniesieniu. Musiałyśmy ją
obejść na około, bo główne wejście było zamknięte. W środku
panowało jakieś pomieszanie. Były dwa ołtarze, z jednej strony
szykowano koncert, w podziemiu była restauracja, gdzieś z boku
szopka, na pierwszym piętrze były zdjęcia, a na trzecim jakaś
historyczna wystawa. Pojechałyśmy oczywiście na samą górę, by
zobaczyć widoczki. Po powrocie musiałam się spakować i poszłyśmy
na pokaz czekolady. Bardzo fajna sprawa zwłaszcza, że nas
częstowali gorącą czekoladą i pralinkami.
 |
Widok
z Bazyliki
|
Na lotnisku już wszystko
wiedziałam, ładnie oddałam bagaż, odprawa była szybka i
przyjemna, nawet mnie nie dotykali. Położyłam się na leżance i
drzemałam, a żeby doładować sobie telefon musiałam popedałować
na rowerku. We Frankfurcie mnie roznosiło, więc złaziłam cale
lotnisko w kółko. Przyśpieszyli mi lot o 10 minut i prosili by
odprawić jeszcze raz bagaże, bo się nie zmieścimy. Whaaaat?
Przecież miejsca jest zawsze tyle samo. Na szczęście wszystko
ładnie poszło i przylecieliśmy do Katowic na czas.
Mam
nadzieję, że Cię nie zanudziłam i dotarłeś aż tutaj :) Wiem,
że jakość zdjęć nie powala, ale nie dorobiłam się jeszcze
porządnego aparatu. Za to dorobiłam się swojego własnego
korektora – Eli :)