niedziela, 22 lutego 2015

Wspomnienia z Brukseli

Grudzień 2014 Wspomnienia z Brukseli

Dobra stworzyłam bloga, to może już tu coś wrzucę, dopóki nie opowiem czegoś z Austrii :)

Pociąg opóźniony już w Gliwicach

Wszystko zaczęło się od Krakowa, Marta specjalnie dla mnie zleserowała z wykładów i pokazała mi Akademię Górniczo-Hutniczą, która nie rzuciła mnie na kolana, tradycyjnie powłóczyłyśmy się po rynku. Musiałam kupić kartki, jestem z gatunku tych osób, które kochają je dostawać i wysyłać. Mimo szczerych chęci, by położyć się wcześniej nie bardzo nam to wyszło, także zaspane o 4:15 wymaszerowałyśmy na busa.


Krakowska choinka

To był mój pierwszy lot w życiu, przekonałam się, że nic w życiu nie jest proste. Chciałam nadać plecak, bo miałam tam jakieś nieprzepisowe wody czy cuś, więc grzecznie zapytałam o to Panią w informacji. Nie ufajcie tym kobietom! Pokazała mi drogę na drugie piętro i kazała ustawić się w kolejce. Każdy podróżujący już wie, co się potem wydarzyło, dostałam burę za dwa bagaże, więc wcisnęłam torebkę do plecaka. Musiałam najeść się wstydu podczas przegrzebania kosmetyczki, wyrzucenia kilku płynów i krótkiego zablokowania bramki. Od czego tam jest informacja?! Jak już udowodniłam, że nie zamierzam nikogo skrzywdzić, usiadłam sobie na ławeczce, gdzie poznałam Panią, która leciała do Aten. Podniosła mnie trochę na duchu, bo podczas jej pierwszej odprawy wywalili jej całą kosmetyczkę. Rzecz, której nie rozumiem to napchane bramki, ja sobie rozmawiam, a tam tłumy, zaczęłam się niepokoić, że może ktoś zajmie moje miejsce, albo może jest mniej biletów niż miejsc. To chyba jakaś niepisana zasada. Co do lotu to uwielbiam latać! Udało mi się zarezerwować miejsce przy oknie, więc nacykałam fotek, zwiedziłam toaletę, przy okazji waląc sąsiadce w głowę łokciem. Cóż, ja to ja ;) Niestety, zasnęłam i przegapiłam pierwszy samolotowy posiłek! 






Przesiadkę miałam w Monachium, znajomi wiedzą, że kibicuję Dortmundowi, więc moje odczucia do tego miasta są negatywne, mimo, że nigdy tam nie byłam. Na szczęście żaden piłkarz się tam nie zjawił, ale zauważyłam jakąś grubą rybę w garniturze UEFA. Do dziś nie wiem co się ze mną stało, że nie zapytałam kim jest. Drugi lot – kolejne wpadki, pomyliłam miejsca, ale stewardessa kazała mi się już nie ruszać. Turbulencje, hmmmm... stewardessa wygląda niewesoło, trzęsiemy się jak galareta, ta kolejka górska już nie jest przyjemna, a takie pudełko leci w dół bardzo szybko, nie myśl o fizyce... Brukselskie lotnisko bardzo ładne, chodziłam za strzałkami w kółko przez dziesięć minut, prawie wpakowałam się do bramki odpraw.

Do mojego pociągu trafiłam z drobną pomocą, wysiadłam nawet na swojej stacji! Nie umiałam znaleźć nazw ulic, więc stwierdziłam, że idę przed siebie, na coś w końcu trafię. Trafiłam. Na wielką katedrę. Krążę sobie dookoła, a tu banda policjantów mnie obskakuje, że nie mogę iść dalej, mam się oddalić. Hola, hola Panowie, jak już mnie nie wpuszczacie to powiedzcie, w którą stronę mam znaleźć Atomium. Wszyscy zarechotali mówiąc, że to nie ta część miasta. Zdezorientowana się oddaliłam. Poszukałam jakiejś miejskiej mapy, okazało się, że jestem dokładnie tam gdzie myślę, ale kropka na mojej mapie oznaczona Atomium, to nie Atomium, a jakaś linia autobusowa. Cóż... Przynajmniej wiedziałam gdzie jestem. Trafiłam znów na tajemniczą katedrę, ale od frontu. Tłumy ludzi, policja, jakaś gwardia. Myślę sobie – ślub, a tu na zawołanie marsz pogrzebowy i karawan z trumną. Pytam jakiegoś człowieczka o co chodzi, okazało się że to Belgijska królowa. Brawo Michaśka, prawie się wpakowałaś na pogrzeb wielkiej osobistości. Informator z Polski (mama) doniósł mi potem, że tydzień trwała żałoba. Przede mną nagrywał się jakiś wywiad, ale kamerzysta był zniesmaczony moją osobą, więc przeniósł dziennikarza w inne miejsce. Też jakaś sława, bo ludzie sobie z nim selfie strzelali. Tak, tak, nie dość, że wbiłabym do kościoła, to jeszcze psuję Belgijskie wywiady.




W hotelu włączyłam tv i oglądałam wywiady, nie popsute moją facjatą. Wybrałam się na spacer, wychodząc z hotelu zaczęła się ulewa, a ja nie zabrałam sobie parasola. Znalazłam jakieś miejsce gdzie sprzedawali belgijskie frytki, bo przecież MUSZĘ ich spróbować. Przestało padać, wyszłam ze środka – zaczęło. W szczycie mojej rozrzutności, kupiłam sobie parasol i oczywiście mnóstwo kartek. Przespacerowałam się na rynek, w miliony uliczek, pod jakąś ogromną bibliotekę, pałace. Szopka świąteczna miała owieczki, ale nie do dotykania :( Na rynku trafiłyśmy (zgarnęłam już moją ciocię, do której leciałam) na pokaz świateł, w połączeniu z muzyką daje to niesamowity efekt. Następnie szukałyśmy miejsca, by coś zjeść. Natrafiłyśmy na restaurację w klimacie starych pociągów. W środku nie było nikogo oprócz 5 czy 6 kelnerów, którzy znudzeniu tańczyli, podśpiewywali. Toalety mieli w jakichś kamiennych podziemiach. Potem przespacerowałyśmy kilka jarmarków. Mają tam kozackie karuzele, nie jakieś koniki, wróżki, motylki. Tam była rakieta, struś, kameleon, metalowe stwory, zombie wychodzący z ziemi! Sama bym się na taką wpakowała, gdyby nie rozmiar krzesełka. Zaraz przy kościele stało igloo, przykładało się rękę do panelu (zabierali mi energię!),a następnie biegło na środek, z góry leciał sztuczny śnieg i strzelali nam fotkę. Fajna pamiątka i świetna reklama. Na kościele puścili pokaz świateł, o śniegowej wróżce. Pięknie wyglądają te świetlane pokazy, które uskuteczniają w wielu miejscach. Wpakowałyśmy się na koło młyńskie, Pan, który je obsługiwał okazał się Polakiem, a następnie do wnętrze potwora. Chodziło się w jego wnętrznościach. Jak wiadomo boję się wszystkiego, więc można sobie wyobrazić jak głośno się darłam, gdy z jakiegoś zaułku wyszedł na mnie goryl. Był zachwycony moją reakcją, więc zaskakiwał mnie w kilku miejscach. Gdy wyszłyśmy otworem, którym zazwyczaj wszystko się z potwora wydostaje, widziałam uhahanego Pana z obsługi, który słuchał moich wrzasków, ale pomóc to nie raczył.


Drugiego dnia pogoda się polepszyła, więc mnóstwo grajków wyszło na ulicę. Kopia Boba Marleya, beatboxerzy, wieczorem też facet z głosem idealnym do piosenek Stinga. Pojechałyśmy do Atomium. Ważne do zapamiętania: wrzucanie fotek z Atomium jest nielegalne, tak jak nocnej wieży Eiffla. Udało nam się wjechać na najwyższy poziom i zobaczyć panoramę Brukseli. Potem schodziliśmy do innych atomów, w jednym znajdowała się pomarańczowa wystawa (wiedzieli, że będę!) jakichś retro rzeczy, bodajże z lat 80, w innych historyczne ekspozycje. W jednym miejscu były takie atomy do spania, można zorganizować wycieczkę ze szkoły i tam spać!!!! Można sobie też któryś atom wynająć, polecam, jak ktoś się skusi to czekam na zaproszenie.

Pomarańczowa wystawa


Gdańsk
Potem przeszłyśmy park miniatur. W każdym kraju można było puścić hymn, czasem zdarzały się jakieś gry. Brałyśmy udział w wyścigu rowerowym kręcąc korbką. Co do Polski to się średnio postarali, bo rynek w Gdańsku, nawet dla mnie jest mało charakterystycznym miejscem. Wróciłyśmy do miasta i weszłyśmy do każdego sklepu czekoladowego. W jednym można się było hojnie częstować, kupili mnie i zrobiłam tam zakupy :D W porze obiadu stwierdziłam, że raz się żyje i zamówiłam małże. Przeżyłam, szaleństwa w ich smaku nie odnajduję. Ukradłam ciotce ślimaka, smakował jak grzybek i chyba bardziej przypadł mi do gustu.



Wybrałyśmy się na angielską mszę, ludzi było mało. Za to po mszy można było udać się na pączki i kawę i porozmawiać z księdzem, bardzo fajna inicjatywa. Potem poszłyśmy zabukować sobie miejsce w fabryce czekolady, w międzyczasie drugi raz przeszłyśmy koło sikającego chłopca. Kręcili tam jakieś reality show, bo stał tam facet w cielistych slipkach. Nie rozumiem fenomenu tego dzieciaka, wszędzie można kupić posążki, figurki z czekolady, właśnie z sikającym chłopcem. Figurka jest mała, nie robi jakiegoś większego wrażenia, a nawet w ratuszu jest specjalna sala na jego ubranka. Swoją drogą, to nie wiem kiedy go ubierają, jeżeli w zimie stoi golutki.


Byłyśmy pod pałacem sprawiedliwości (chyba :D), który jest ogromny. Stoi na wzniesieniu, więc z tarasu widać panoramę. Dostrzegłyśmy ogromną Bazylikę, po drugiej stronie miasta, więc postanowiłyśmy tam pojechać. W metrze znów nic się nie wydarzyło, chyba wyczerpałam limit. Bazylika świętej Katarzyny jest ogromna, prowadzi do niej park, a sama stoi na wzniesieniu. Musiałyśmy ją obejść na około, bo główne wejście było zamknięte. W środku panowało jakieś pomieszanie. Były dwa ołtarze, z jednej strony szykowano koncert, w podziemiu była restauracja, gdzieś z boku szopka, na pierwszym piętrze były zdjęcia, a na trzecim jakaś historyczna wystawa. Pojechałyśmy oczywiście na samą górę, by zobaczyć widoczki. Po powrocie musiałam się spakować i poszłyśmy na pokaz czekolady. Bardzo fajna sprawa zwłaszcza, że nas częstowali gorącą czekoladą i pralinkami.

Widok z Bazyliki

Na lotnisku już wszystko wiedziałam, ładnie oddałam bagaż, odprawa była szybka i przyjemna, nawet mnie nie dotykali. Położyłam się na leżance i drzemałam, a żeby doładować sobie telefon musiałam popedałować na rowerku. We Frankfurcie mnie roznosiło, więc złaziłam cale lotnisko w kółko. Przyśpieszyli mi lot o 10 minut i prosili by odprawić jeszcze raz bagaże, bo się nie zmieścimy. Whaaaat? Przecież miejsca jest zawsze tyle samo. Na szczęście wszystko ładnie poszło i przylecieliśmy do Katowic na czas.


Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam i dotarłeś aż tutaj :) Wiem, że jakość zdjęć nie powala, ale nie dorobiłam się jeszcze porządnego aparatu. Za to dorobiłam się swojego własnego korektora – Eli :)

1 komentarz:

  1. Super przygoda! Przyjemnie mi się czytało Twoją relację :)

    OdpowiedzUsuń