23.02.2015
PAKOWANIE
I
PIERWSZY DZIEŃ
Pot,
ból, łzy... Taka przygoda, a tak źle się zaczyna. Pokój wyglądał
jakby nastąpił jakiś wybuch. No, bo ja muszę być przygotowana na
wszystko, dosłownie WSZYSTKO! Bo nie wiem czy pójdę na basen, a
może na plażę, a może zabraknie prądu przez tydzień lub w
Austrii nastąpi załamanie pogody, przez które temperatura przez
całą wiosnę będzie ujemna. Więc chowam się pod falą wstydu i
przyznaję do dwóch walizek, plecaka i czterech pudeł. Bo kocham
buty, to one zajęły tyle miejsca, naprawdę! Na szczęście mama
nie komentowała ilości i dzielnie pomagała mi to wszystko upchnąć,
ostrzegłam współlokatorkę, że być może zbuduję tam kartonową
wieżę. Teraz odliczam minuty. Ostatni tydzień pełen był
pożegnań, uświadomiłam sobie jak wiele jest osób, za którymi
będę tęsknić. Ale trzeba wziąć się w garść,
pół roku to wcale nie tak dużo, a jak chce się poznawać świat
trzeba być twardym!
Wpuśćcie
nas!
|
Nie
powinnam narzekać, ale podróż nie należała do
najprzyjemniejszych. 9-osobowy busik zapełniony po brzegi. Jakimś
cudem wcisnęłyśmy do bagażnika po dwie walizki, ale pytano nas
czy my tam wieziemy pościel czy się wyprowadzamy. Do tego trzech
smakoszy piwa za plecami, którzy potrzebowali przystanków przez tę
ilość. Na szczęście wszystkich wypuściliśmy koło Wiednia i
nieszczęśliwy kierowca musiał jeszcze 200 km jechać z nami.
Wypakowałyśmy się pod akademikiem, zmarnowane zombie, które
czekają na Buddiego Kasi – Eduardo. Niestety przepływ informacji
był na niskim poziomie i Eduardo czekał na przystanku autobusowym.
Gdy przyszedł z koleżanką miał dla nas dwie wiadomości. Chciałam
zacząć od złej, brzmiała tak: nie mam kluczy do akademika, ale
dobra wiadomość brzmi: witamy w Wels. Na szczęście mieszka
niedaleko i zaoferował nam pokój. Więc o drugiej w nocy
ciągnęliśmy 6 walizek, obładowani plecakami, laptopami i Bóg
jeden wie czym. 10 minut drogi, może wyrobiłam jakiegoś bica. Gdy
już wciągnął wszystko do mieszkania, podziękował sobie wyboru
pierwszego piętra. W tym momencie nastąpiło nerwowe przeszukiwanie
walizek w poszukiwaniu jakichkolwiek przydatnych rzeczy...
Odesłałyśmy go spać i same też próbowałyśmy tego dokonać.
Ale wiadomo jak to jest, trzy rozchichotane, przemęczone laski w
jednym łóżku. Najlepszy czas by się nasłuchać głupot ;)
Rano
się poubierałyśmy, dziewczyny lękliwie zapukały do Eduardowego
pokoju, po czym usłyszały niezidentyfikowany dźwięk i sobie
poszły, według niego pozwolił im wejść. O! Zapewne jeszcze nie
wiecie kim jest. Kasia przekonywała nas, że jest to Hiszpan, ale
sam obiekt uważa, że pochodzi z Meksyku, jak na moją wiedzę
geograficzną (znikomą), to chyba duże przemieszczenie. Tak więc o
7:30 cisnęliśmy z powrotem, tym razem miałam dwie walizki do
ciągnięcia. Bicki, proszę, może coś? Pani w recepcji nie ogarnia
angielskiego, więc zameldowanie się było prawie cudem. Poucinała
nas przy szyjach na zdjęciach i mamy dziwnie wyglądające karty
akademikowe. Ale łamano polsko-angielsko-niemieckim podołałyśmy.
Eduardo wytrzasnął jakichś dwóch znajomych do noszenia bagaży i
dziękowali, że to tylko pierwsze piętro. Mimo, że mamy windę,
chojraki poszły schodami. Pierwsze piętro! Nigdy nie mieszkałam
tak nisko! Toż to prawie zrównanie z ziemią! Udało nam się
przybiec na ostatnie chwile śniadania, szału nie ma, i monotonia,
bo nic innego nam nie dadzą ;)
Mamy
internet!
|
Rozpakowałyśmy
się! I wiecie co! Tego bagażu nie ma tak dużo, bo mam jeszcze
mnóstwo miejsca na rzeczy, które jeszcze przyjdą. Pokoje są
przestronne, mają ogromne biurka i luksus – własną łazienkę.
Lepiej niż w domu, zamiast brata – Kasia + łazienka. Muszę kupić
pinezki i zapełnić tablicę korkową zdjęciami. Nasze okno
wychodzi na południe (sauna latem) na dach stołówki obrzucony
butelkami ;) Karolina, która wciąż nie poznała współlokatorki,
ma lepsze widoki - boisko. Będzie na co patrzeć jak się ociepli.
Po
południu Eduardo pokazał nam Wels. Swoją drogą to on chyba stał
się opiekunem wszystkich przyjezdnych, odbierał Kanadyjczyków i
pomagał jeszcze jakimś dziewczynom. Kasia protestuje, to jej Buddy!
Wels jest takim miasteczkiem: dużo domków i ryneczek ze sklepami,
które można znaleźć w Polsce. Do centrum handlowego trzeba jechać
autobusem, na jakieś obrzeża. Jednak ma swój klimat i uliczki
wyglądają uroczo. Jeżeli idziesz w którąś stronę dłużej niż
10 minut to opuściłeś Wels. Trochę jakby studiować na
Politechnice i wylądować w Sosnowcu ;) Ważną sprawą jest to, że
w niedzielę wszystko jest zamknięte. Także musimy się
przygotowywać wcześniej, gdyż stołówka olewa nas w weekendy.
Udało nam się kupić karty do telefonu, miałyśmy dwie sieci do
wyboru, ale różowej Lewandowskiego nie tknę, więc wybór był
jasny.
Na obrzeżu płynie rzeka - Traun, gdy ją przekroczyliśmy znaleźliśmy się w Thalheim. Dziewczyny bardzo chciały wejść na górkę do jakiejś wieży, nieszczęśliwie poczłapałam za nimi, bez opaski na kolano zostałam na szarym końcu. Na górze okazało się, że helooooł, jest poniedziałek i chyba nie myślicie, że jesteśmy otwarci. W drodze powrotnej natknęłyśmy się na most z kłódkami, serioooo, ludzie wszędzie musicie się wieszać?
10
minut minęło
|
Na obrzeżu płynie rzeka - Traun, gdy ją przekroczyliśmy znaleźliśmy się w Thalheim. Dziewczyny bardzo chciały wejść na górkę do jakiejś wieży, nieszczęśliwie poczłapałam za nimi, bez opaski na kolano zostałam na szarym końcu. Na górze okazało się, że helooooł, jest poniedziałek i chyba nie myślicie, że jesteśmy otwarci. W drodze powrotnej natknęłyśmy się na most z kłódkami, serioooo, ludzie wszędzie musicie się wieszać?
Hurra,
pod górkę
|
Na
obiedzie czułam się jak z dwoma Gesslerkami. Sałatka ma za dużo
octu, makaron ma kminek. No, ale dobra, była zupa marchewkowa,
parówki owinięte boczkiem, smażone kartofle i dziwna sałatka.
Budyń wygrał posiłek! :D
Na
razie nie poznałyśmy dużo osób, ale już jutro zaczynają nam się
jakieś wspólne zajęcia. Nie spotkałam jeszcze swojego Buddiego –
Ahmeda, bo się szczęściarz wybrał na narty. Także wszystko przed
nami!
Korekta
wciąż ta sama ;) Trochę zdjęć Kasi, Karoliny i moich.
Powodzenia w Austrii! Obyś przeżyła wiele ciekawych przygód ;)
OdpowiedzUsuń